Aktywność w wydaniu XL. Jak sobie radzić z emocjami?

Muszę policzyć, bo nie pamiętam a było to bardzo dawno. Około ośmiu, czy nawet dziewięciu lat temu prowadziłam autorskie warsztaty rozwojowe dla kobiet, które zatytułowałam „Hortus Siccus”, czyli „Suchy Ogród” - emocjonalne wypalenie współczesnej kobiety. Warsztaty miały duże powodzenie a rozpoznanie ówczesnego problemu dla kobiet, jakim była próba znalezienia swojego miejsca w rozwijającym się świecie, porzucenie utartych schematów bycia kobietą, miało kluczową rolę w próbach zdefiniowania się na nowo.

Był to okres przedkryzysowego rozwoju korporacji, wychodzenia kobiet z domu w celach poszukiwania pracy, kształcenia się, rozwoju, wyzwalania swojego potencjału, który również naraz został zablokowany. I tu pojawiły się skrajne emocje.

 

Wraz z wejściem do naszego kraju w latach dziewięćdziesiątych nowych systemów pracy a przede wszystkim zarządzania (HR), weszła również nijako bokiem anglosaska dominacja mężczyzn w sprawowaniu tzw. władzy pracowniczej w wydaniu folwarcznym. W Polsce za bardzo nieznana, bo kobieta w naszej kulturze zawsze miała pozycję szczególną: całowana w rękę, przepuszczana pierwsza przez drzwi, pełniąca kierownicze i dyrektorskie stanowiska.


Czyli nagle i niepostrzeżenie objawił się typ tzw. ”prezesa”, który rządzi, dzieli, króluje niepodzielnie. Kobietom było ciężej osiągnąć takie stanowiska (o czym często opowiadały na warsztatach), chociaż przecież już wcześniej w Polsce zarządzanie przez kobiety było sprawą pożądaną.


I zaczęto dokonywać przeistoczenia się płci pięknej w tzw. bezwzględne jednostki. Działo się tak dlatego, gdyż uważano, że kobieta musi dorównać męskiemu wzorcowi. Ma w sobie zniwelować cechy określane, jako nieprzydatne w zarządzaniu zasobami ludzkimi. Ma być twarda, nie miękka. I ma na równi konkurować z mężczyznami.


No i wyskoczyła nadaktywność. Suchy Ogród. Wypalenie wewnętrzne. ”Nie jestem sobą”- mówiły panie na warsztatach. „Jestem wypalona”- padały określenia.”Jestem uschnięta”- mówiono. Aż w końcu ”nie mam siły żyć”.


Wówczas wyobrażaliśmy sobie swój wewnętrzny ogród. Co jest w nim zielone? Co zgniło a co uschło. Uczestniczki w wyobraźni podlewały swoje rośliny. Każdej z kobiet, po chwili skupienia i po zamknięciu oczu, ukazywała się inna roślina, wymagająca troskliwej opieki. Dla jednych była to trawa, po której chodziła. Dla innej było to drzewo. A dla kogoś innego mur w ogrodzie, który porastał za gęsty bluszcz.


Tak właśnie psychika ludzka przemawiała do człowieka z głębi wyobraźni i symboli. Nagiąć możemy się bowiem do pewnego momentu. Bo cel. Bo okoliczności. Bo tak trzeba. Ale zapominamy o tym, że życie w „nagięciu” jest nie do wytrzymania na dłuższą metę.


Bo bolą plecy a przede wszystkim boli serce. Dlatego dbajmy o bycie w zgodzie z tym, kim naprawdę jesteśmy. A to, kim naprawdę jesteśmy, musimy umieć odnaleźć. 

 

2016-02-12