Płeć: kobieta, wiek: 30+, wykształcenie: wyższe, dodatkowe uwagi: ciężarna. Stan ogólny: zapracowana. Ciśnienie: podwyższone, aktywność fizyczna: przy komputerze. Chyba szybko można się domyślić, że to charakterystyka przyszłych mam żyjących w obecnych czasach. Współczesna kobieta to już nie ta choćby sprzed dwudziestu lat. Nasze mamy patrzą na nas jak na kosmitki, a my na mamy spoglądamy dokładnie tak samo.

Dzisiaj mało która ciężarna chodzi tylko do jednego ginekologa. Ze zdjęć 3D można by wytapetować niemały dziecięcy pokój. Na rękach nie ma miejsca na kolejne kłucia, żeby profilaktycznie sprawdzić po raz dwunasty morfologię, po raz szesnasty próby wątrobowe i po raz dwudziesty poziom cukru, bo Doktor Google podejrzewa zagrożenie porodem przedwczesnym.

 

Na pytanie, kiedy była ostatnia miesiączka, bez telefonu i odpowiedniej aplikacji odpowiedź nie jest możliwa. A  w wirtualnym świecie jest wszystko, co chcemy. Czyli informacje kiedy krwawienie się rozpoczęło, ile trwało, było obfite czy skąpe? Kiedy były dni płodne, kiedy spodziewać się ewentualnie następnych…

 

Lekarz stwierdza: ciąża. To bach! Pobieramy aplikację na smartfona. I mamy informacje - ile dni zostało do porodu, jak wygląda teraz dziecko, ile waży, ile mierzy, ile ruchów płodu było, kiedy następna wizyta.

 

Po wykupieniu w księgarni wszystkich poradników zapisujemy się do szkoły rodzenia. Płatna, bezpłatna, weekendowa, domowa. Co tylko chcemy. I całe szczęście!

 

Nie ważne jaka forma, ważne żeby spotkania miały jakiś sens. Oj, jak irytujące jest podejście koleżanek po fachu, które swoje starania wykazują do momentu podpisania deklaracji wyboru położnej w zamian prowadząc bezpłatne kursy. Nie raz słyszę, że wówczas nawet gdyby mieli by mi za to płacić to i tak nie warto z takiej oferty korzystać. A to właśnie w takich miejscach widzę ostateczną szansę na powstrzymanie tego pędu nowoczesności.

 

Temat porodu nie może ograniczyć się do przedstawienia na wykresie faz skurczów. Trzeba powiedzieć, że to boli, ale jednocześnie wytłumaczyć, dlaczego tak ma być.

 

Przyszła rodząca powinna wiedzieć, jak naprawdę wyglądają narodziny dziecka. Jak nauczyć się współpracować ze swoim ciałem, jak wykorzystywać przerwy między skurczami.

 

Bo jak wykorzystują teraz? Albo wpisują w aplikację, kiedy skurcz się rozpoczął i ile trwał, a aplikacja już wyliczy statystykę i poda ewentualną godzinę porodu i punktację na skali Apgar. Albo oddzwaniają do mamy, babci, cioci, że jeszcze nie urodziły, albo wrzucają na Facebooka zdjęcia z łóżka porodowego.

 

Pamiętam nawet pacjentkę, która jako księgowa prowadziła własną działalność. Jako, że dziecko niefortunnie zaczęło pchać się na świat w okresie rozliczenia roku, co owa księgowa w przerwach porodu robiła? Wypełniała pity klientów!

 

A gdzie wyciszanie się, poprawne oddychanie, znalezienie dogodnej pozycji w I i II fazie porodu, aktywność?

 

Zbyt nowocześnie podchodzimy do tematu porodu i macierzyństwa. Wszystko chcemy mieć szybko i łatwo podane na tacy. Większość oparła by się na dwóch krokach: oksytocyna - żeby przyspieszyć oraz znieczulenie - żeby ulżyć.

 

A nie zawsze działanie oksytocyny skończy się tylko na oszczędności czasu, a i nie zawsze znieczulenie można podać. Pacjentka zazwyczaj wie, że takie możliwości istnieją, rzadziej zna skutki uboczne. Ile razy słyszałam:  nie wiedziałam, że poród tak wygląda - na Youtubie było inaczej.

 

Pomimo postępu medycyny, również na salach porodowych nie można zapominać o naturze. Jakiej aplikacji i nowoczesnej komórki byśmy nie mieli, to poród jest sytuacją, gdzie trzeba wsłuchać się we własne ciało.

 

Tak samo nie ma instrukcji obsługi dziecka. Owszem, można pobrać na telefon program, który powie kiedy będzie pora karmienia, czy też rozpozna rodzaj płaczu dziecka. I podpowie: mokra pielucha, głód itp. Podobno nawet policzy, ile mililitrów mleka z piersi zjadł maluch! A czy aplikacja podpowie, że dziecko chce się przytulić, że ma potrzebę bliskości i zapachu mamy?

 

Mam wrażenie, że w całej tej nowoczesności nie ma człowieka. Są tylko urządzenia,  programy, które za nas myślą, planują, rozwiązują problemy. To wszystko przydaje się w firmie, biurze, korporacji. Tłumimy takie pojęcia, jak intuicja, instynkt, przeczucia.

 

Ciąża, poród i macierzyństwo naprawdę są możliwe bez tych cudów. Zamiast skupiać się na tym, żeby wpisać kolejne dane do telefonu, policzmy ruchy płodu, pooddychajmy między skurczami, popatrzmy na dziecko. Mam dziwne przeczucie, że gdyby zniknęły te wszystkie aplikacje, to gatunek ludzki mimo wszystko by przetrwał.

 

 

2016-01-06