Jak zniszczono zawód położnej w Polsce

Rozwijający się w okresie dwudziestolecia międzywojennego zawód położnej upadł w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Sprowadzenie położnej do roli asystentki lekarza, groszowe wynagrodzenie oraz krytykowanie, lekceważenie jej pracy to trwale funkcjonujące w świadomości społecznej pamiątki po totalitarnym systemie ochrony zdrowia, do którego zawód położnej nie pasował.

Na przełomie XVIII i XIX wieku na znajdujących się pod rozbiorami ziemiach polskich prowadzono liczne szkoły, warsztaty i instytuty dla położnych. Poszczególni zaborcy wprowadzali w życie akty prawne, które szczegółowo regulowały prace położnych i wyznaczały kierunek szkolenia przyszłych adeptek sztuki akuszerskiej.

 

Po odzyskaniu niepodległości młode państwo polskie dość szybko uregulowało zasady pracy położnych przepisami służbowymi z 1920, opartymi o Zasadniczą Ustawę Sanitarną z 1919. Już wtedy akcentowano potrzebę permanentnego zgłębiania wiedzy przez położne, ale tylko te, które posiadały już zasób doświadczeń zdobytych podczas pracy w renomowanych szpitalach lub ośrodkach akademickich.

 

Od 1920 powstawały i rozwijały się organizacje zawodowe położnych, które zmagały się z problemami analogicznymi do tych z dnia dzisiejszego. Konserwatywne środowisko medyczne niechętnie widziało położne w roli samodzielnych specjalistek w opiece okołoporodowej, za to bardzo chętnie podkreślało ich ważną rolę w asystowaniu i uzupełnianiu pracy lekarzy. Dlatego polskie położne domagały się uchwalenia odrębnej ustawy określającej zasady pracy praw i obowiązków zawodowych położnych, przedłużenia nauki w szkołach położniczych oraz ogólnego podniesienia prestiżu zawodu położnej w oczach opinii społecznej.

 

Głos polskich położnych okazał się na tyle skuteczny, że Prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki wydał rozporządzenie z dnia 16 marca 1928 o położnych. Położne, które zdobyły odpowiednią, rozszerzoną w stosunku do wcześniejszych wymagań wiedzę mogły prowadzić własną praktykę położniczą – co okazało się dużo popularniejszym rozwiązaniem niż również gwarantowana rozporządzeniem możliwość pracy w szpitalu. W ciągu każdych pięciu lat pracy zawodowej czynne zawodowo położne zobowiązane były do uzupełniających szkoleń w ramach 30 dni kursów specjalistycznych.

 

W czasach PRLu powszechną praktyką w zasadach funkcjonowania ochrony zdrowia okazało się tzw. prawo powielaczowe. Były to oficjalnie niepublikowane, ale często idiotyczne, wewnętrzne interpretacje, okólniki oraz niejasne wytyczne. Zasady te posiadały wątpliwą podstawę prawną i wywierały realny, ale fatalny wpływ na praktykę funkcjonowania ochrony zdrowia w Polsce.

 

Pomimo deklaracji o umacnianiu autorytetu położnej w społeczeństwie i deklarowanego nacisku na permanentną edukację położnych, komunistyczne władze doprowadziły do jeszcze większego pogłębienia się różnic i konfliktów między środowiskiem położnych i lekarzy oraz skutecznie – chociaż pewnie nieświadome swojego szowinizmu - niszczyły prestiż zawodu położnej.

 

Istniejąca inflacja prawa w czasach PRLu stworzyła rzeczywistość, w której dużo lepiej i sprawniej poruszali się lekarze oraz lekarskie organizacje zawodowe niż położne. W latach 30 XX wieku polskie położne postulowały o wydłużenie czasu trwania szkół położniczych do dziewięciu lat, tymczasem władze komunistyczne umożliwiły rozpoczynanie czynnego zawodu położnej już po ośmiu miesiącach kursu przygotowawczego, zakładając naiwnie i prymitywnie, że przecież kobieta-położna i tak będzie tylko asystentką mężczyzny-lekarza.

 

Dodatkowym ciosem w prestiż zawodu położnej stała się niezaprzeczalna w totalitarnym socjalizmie Bloku Wschodniego zasada publicznej służby zdrowia, jako jedynej i właściwej. Tak skutecznie uniemożliwiano prowadzenie prywatnej praktyki przez położne, że echa tej fatalnej indoktrynacji słychać - w wypowiedziach polityków i pseudo-specjalistów od ochrony zdrowia - po dziś dzień.

 

Jednak położne i wielu autentycznych ekspertów od opieki okołoporodowej, jak profesor Włodzimierz Fijałkowski, akcentowało i podkreślało rolę położnej w opiece okołoporodowej. Powstawały więc izby porodowe kierowane przez doświadczone położne, posiadające szeroki zakres kompetencji zawodowych. Niestety, tuż obok rozwijała się konsekwentna medykalizacja porodu, której doskonałym, przejściowym etapem okazały się poradnie K – poradnie dla kobiet, będące komórkami organizacyjnymi szpitali. Trybuna Ludu oraz inne państwowe media często podkreślały prestiż, role i osiągnięcia polskich lekarzy, ignorując jednocześnie znaczenie zawodu położnej.

 

Położna stała się trybikiem w ramach systemu ochrony zdrowia prowadzonego i zarządzanego przez lekarzy. Polscy lekarze w czasach PRLu zainteresowani byli najczęściej wykonywaniem swoich obowiązków zawodowych w miastach, dlatego też prestiż zawodu położnej dłużej utrzymywał się na terenach wiejskich, gdzie położna mogła skutecznie pełnić swoją rolę i pomagać kobiecie podczas ciąży, porodu i połogu. Niestety, sukcesywne wdrażanie koncepcji powszechnej hospitalizacji kobiet w okresie porodu w ciągu ponad czterdziestu lat funkcjonowania PRLu doprowadziło do dramatycznych konsekwencji i praktycznie kompletnego zniszczenia ethosu zawodu położnej w Polsce.

 

Kobiety - a właściwie - pacjentki pozbawiano możliwości wyboru miejsca porodu, a położne pozbawiano możliwości wyboru miejsca wykonywania zawodu. Jednocześnie, poród stał się traumatycznych, najgorszym doświadczeniem kobiety w ciągu jej życia. W związku z tym, ze władze w ośrodkach zdrowia sprawowali lekarze, w ich interesie było znalezienie winnych bez wskazywania, ze odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi fatalny system tzw. służby zdrowia.

 

Nietrudno zgadnąć, kogo najłatwiej było i jest obwiniać za bezduszne, zmedykalizowane podejście do szpitalnego porodu. Położna to nie tylko wentyl bezpieczeństwa, ale i wygodny kozioł do bicia...

 

2017-02-18