Pacjenci w oczach personelu medycznego

Czasami zastanawiam się, na jaki temat napisać artykuł. Zawsze w takiej chwili życie samo daje mi pomysł. Nic, co pisałam do tej pory nie było fikcją literacką wyssaną z palca. Wszystko to prawda i czasami choć bolesna - to zawsze prawda. Ale żebym nie była kojarzona, że tylko narzekam, że jak to źle, jak to nie dobrze w tej naszej służbie zdrowia, chciałam Wam przedstawić pacjentów widzianych oczami personelu. Bo zawód położnej to nie tylko przyjmowanie porodów, zajmowanie się laktacją itp. To przede wszystkim kontakty z pacjentami. A ludzie są naprawdę różni.

Pierwszy ty pacjenta to tzw. zawód: dyrektor. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że przy przyjęciu do dokumentacji wpisujemy zawód: nauczyciel, urzędnik i tak dalej. Gdy na nasze zapytanie pada odpowiedź DYREKTOR - wiemy, z jakim typem człowieka mamy do czynienia. To coś na zasadzie wy nie wiecie kim ja jestem. Sprawa zazwyczaj dotyczy partnerów, którzy to zasiadając na sali porodowej zapominają, że przypadkiem nie oni są dla personelu w tym momencie najważniejsi. Zdanie - nie takie rzeczy widziałem... podsumowuje temat tego typu pacjenta bez konieczności wyjaśniania.


Drugi typ to pacjentki z rodzaju: ja wszystko wiem. Poradniki przeczytane wszystkie, szkoły rodzenia minimum dwie. Porodówka na TLC to codzienny obowiązek całej rodziny. Wszystko bierze łeb na szyję, gdy plan porodu musi odbiec od scenariusza i zakończenie jest inne niż w filmiku na YouTube, a noworodek nie trzyma się reguły, że co równe trzy godziny ma budzić się na karmienie.


Trzeci typ pacjentki to tzw. ala'eko. Od wejścia krzyczą, że nacięcia krocza nie, znieczulenia absolutnie - tylko piłka do skakania, wanna, ewentualnie prysznic. Sytuacja znacząco zmienia się po pierwszym mocniejszym skurczu, gdy zza drzwi słychać głośne żądanie - GDZIE TEN CHOLERNY ANESTEZJOLOG?!! Mieszanka zamiast piersi idzie w ruch przy pierwszym szczypnięciu brodawki.


Z kolei typ pacjenta naprawdę eko - też od progu krzyczy to, co ala'eko z tą różnicą, że swoich przekonań trzyma się do samego końca.


Są też tacy pacjenci, co notorycznie przepraszają, że przeszkadzają. Przepraszają, że pytają, przepraszają, że są. Rzadko, ale się zdarzają się również pacjenci, co słowa przepraszam nie wypowiedzieli w całym swoim życiu. Za to k... ty ch... i inne tego typu zwroty są ich jedyną formą komunikacji.


A najbardziej lubimy tych pacjentów, co na każdym kroku podkreślają: ja płacę składki - ja wymagam.


I mając pod sobą 30 pacjentów, do każdego z nich trzeba dostosować swój język. Coraz częściej zdarza się, że musi to być również język angielski. Jak bardzo trzeba być elastycznym, by z każdym się dogadać, nadawać na tych samych falach.

 

I mało kto myśli o zawodzie medycznym w aspekcie komunikacji czy psychologii. Po raz kolejny chcę udowodnić tym, którzy twierdzą, że praca w szpitalu polega na piciu kawy, że zanim się weźmie łyka, to trzeba nieźle się napocić.


I jeszcze jedno - żeby być medykiem trzeba w sobie mieć to coś.

 

2016-06-29