Praca położnej. Upór

Ostatnio koleżanka przypomniała mi pewne wydarzenie. Prawie o tym zapomniałam. To były początki mojej pracy na oddziale neonatologicznym. I kosztowało mnie dużo nerwów. Ale zacznijmy od początku.

Przyszłam do pracy na noworodki latem, było gorąco i duszno. Wiele rzeczy się uczyłam od początku, ale było mało porodów i jakoś dawałam sobie radę. Początkowo pracowałam z doświadczoną koleżanką, ale po dwóch miesiącach zostałam na dyżurach sama. Moja koleżanka zachorowała. Nawet nie miałam czasu czuć stracha przed samodzielnym dyżurem.


Przyszłam na nockę i od razu zabrałam się do pracy. Pod opieką miałam kilka noworodków na fototerapii. Opieka nad dzieckiem, w trakcie zabiegu fototerapii, polega na pielęgnacji, ochronie wzroku i narzadów płciowych przed promieniami, karmieniu, dopajaniu i zmianie pozycji ułożeniowej ciała. Krótko mówiąc to zwykła pielęgnacja noworodka umieszczonego w inkubatorze, jedynie trzeba zwracać uwagę nad bezpieczeństwem malucha i poprawnością wykonania zabiegu naświetlania.


Jednym z dzieci był pucułowaty chłopiec, taka kluseczka. Spokojniutki i grzeczny. Po karmieniu piersią szybko usypiał na ulubionej pozycji na boczku. W trakcie układania maluszka zauważyłam drobny ruch ręki, minimalne drgnięcie. Nie wiem, dlaczego zaczęłam obserwować dziecko. Nic więcej nie zauważyłam. Wyszłam z sali, zajęłam sie innymi pracami. Ale ciagle zaglądałam na fototerapię. Stałam przed inkubatorem i gapiłam się na rączkę dziecka. I nic. Minęło trochę czasu, opadło dziwne uczucie niepokoju.


I wtedy znów to zauważyłam, drgnięcie rączki. Nie trwało to nawet sekundy. I dylemat, co robić? Nie ma nikogo, kogo można się poradzić. A trochę głupio dzwonić do lekarza, bo drgnęła rączka. Ale czułam takie dziwne napięcie i niepokój, że zadzwoniłam. Dyżur miała bardzo miła lekarka, spokojnie przyjęła moje tłumaczenie wezwania. Dokładnie osłuchała dziecko, zleciła badania krwi i obserwację. Wszystkie badania krwi były w porządku, pulsoksymetria też, nie ma nic uchwytnego. Lekarka nie potraktowała mnie, jak przygłupa, ale nie znalazła nic niepokojącego i wróciła do siebie. Czułam się strasznie głupio.


Zrobiłam raban z niczego. Powiedziałam sobie, że już się nie wygłupię i wtedy znów to zauważyłam. Drgnięcie, ale dłuższe. Jakby przeszła fala od łokcia dziecka do paluszków. Teraz już wiedziałam, że to nie jest normalne i że nie ważne, co o mnie pomyśli pediatra: dzwonię! Lekarka przyszła, wybadała malucha i znów nic.

 

Nie ustąpiłam, opisałam dokładnie co zobaczyłąm, powołałam się na to, że jestem sama i nie jestem w stanie opiekować się wnikliwie tym maluszkiem, bo mam też do ,,obsługi" salę porodową i operacyjną. Jednym słowem proszę o decyzję transportu do innego szpitala, bo coś się dzieje. Lekarka stała i patrzyła na mnie, cisza się przedłużała. Czułam się okropnie, ale się uparłam. Niech się dzieje co chce, niech mnie nawet zwolnią, ja wiem, że coś się dzieje.


I wtedy znów rączka drgnęła, to była sekunda, ale lekarka zobaczyła. Nareszcie, ktoś inny też to zobaczył.
Dziecko przetransportowano do szpitala specjalistycznego. A na moim oddziale cicho szeptano, że ,,nowa" zrobiła raban, bo dziecku drgnęła rączka. Było mi strasznie głupio.

 

Po kilku dniach dowiedziałam się, że to były drgawki, spowodowane rozległym naczyniakiem mózgu. Ordynator pochwalił mnie za ostrożność i rzetelność pracy. Warto czasem być upartym.

 

2015-12-05